Karmienie piersią to cud! Ekhem… Ciekawe z której strony… ;)

Czas na pierwsze blogowe „mięso”. 🙂

Zaczynam cykl rodzicielstwo po hardkorze czyli

„10 WYOBRAŻEŃ NA TEMAT RODZICIELSTWA, KTÓRE MASZ ZANIM ZOSTANIESZ RODZICEM, A POTEM ŻYCIE (mniej lub bardziej) BOLEŚNIE JE WERYFIKUJE”.

Zanim zostałam mamą baaaaardzo dużo mi się wydawało. Miałam w głowie obraz rodzicielstwa, jak się potem okazało bardzo mylny. Bo w starciu wyobrażenia vs. rzeczywistość jest 0:1. Skąd ten obraz? No jak to zwykle w bajkach bywa: z opowieści, z filmów, z reklam, z marzeń, życzeń, nie wiadomo skąd, ale na pewno nie z własnego doświadczenia.

Teraz widzę, że wiele jest takich aspektów macierzyństwa, co do których „przed” dużo nam się wydaje, a „po” zachodzimy w głowę dlaczego miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze.

Punkt pierwszy na liście mitów to KARMIENIE PIERSIĄ. Nie zapomnę nigdy pierwszych wizyt w szpitalu/ przychodni Św. Zofii. Rodziłam tam obu synków i Heńka i Mariana. Do tego miejsca nic nie mam. Wprost przeciwnie – polecam każdej przyszłej mamie. Ale z pierwszych wizyt utkwił mi w głowie obrazek zdjęć na ścianach, w materiałach promocyjnych – matka karmiąca piersią. Wszędzie, ale to dosłownie wszędzie wyglądało to tak samo: uśmiechnięta, rozanielona pani, która maślanym wzrokiem wpatruje się w ciumkającego z jej piersi bobasa. Ten oczywiście wtulony, różowiutki, uśmiechnięty, ciumka i patrzy na nią jeszcze bardziej maślanym wzrokiem. No serio, co jak co, ale z karmieniem piersią to myślałam, że pójdzie jak z płatka. Dlaczego cokolwiek miałoby być nie tak? Przecież to karmienie NATURALNE. Samo się zrobi! Piersi wytworzą pokarm, dziecko będzie go ssało – cześć pieśni. A tymczasem….

Nie znam żadnej matki, która powiedziałaby, że karmienie piersią było dla niej łatwym zadaniem. Powtarzam: ŻADNEJ. A matek młodych znam sporo 😉 Dlaczego nikt nie mówił, że jak jazdy na rowerze, pisania, mówienia, również tego trzeba się NAUCZYĆ? Nie przypominam sobie, żeby na zajęciach szkoły rodzenia, na które zwarci i gotowi uczęszczaliśmy z Mężem przed narodzinami Heńka ktoś choć napomknął o takiej „niespodziance”, jaka czeka na przyszłą matkę.

Wychodzisz kobito umęczona po tym całym „pięknym” doświadczeniu jakim jest poród i położna rzuca Ci na pierś małego golasa oznajmiając: to teraz dwie godziny kontaktu skóra do skóry, jak się przystawi to fajnie, jak nie to spokojnie ma czas. „JEŚLI się przystawi?”- myślisz, „ale jak to? To może się NIE PRZYSTAWIĆ?”. No więc Heniek był właśnie w tej drugiej grupie. Wolał spać niż ciumkać. Pierwszy szok, ale to przecież dopiero początek przygody…

I wtedy zaczyna się „jazda” : próby przystawienia do piersi, płacze, wypluwanie, wyciskanie pokarmu do kieliszka i wlewanie bobasowi do buzi (przecież musi jeść!), znów próba przystawienia – ciumka, zasnął!!- budzisz, musi jeść. Tym bardziej, że Heniek urodził się z żółtaczką i karmienie co trzy godziny było absolutną koniecznością. Swoją drogą hasło „karmienie co trzy godziny” jest też dosyć zabawne. Raczej zamieniłabym je na „karmienie przez trzy godziny”. 🙂 Bo gdy taki mały delikwent już przystawi się do piersi i zajada to zazwyczaj trwa to 10 minut… 15 minut…. 30 minut… godzinę… I już nie wiesz czy skończyło się jedno karmienie i zaczęło drugie czy cały czas trwa to pierwsze.

Ja pierwsze trzy miesiące życia Heńka czyli starszego syna spędziłam z poduszką do karmienia na kanapie z bobasem pod pachą, który jadł i spał, jadł i spał. Oraz płakał, bo się przejadał. Ale ciągle chciał jeść. Taka niespodzianka. Kolejny paradoks – dziecko boli brzuch? Rada: przystaw do piersi! Ale przecież go boli, bo się przejadł! To nic! Tak trzeba. I oczywiście „piersią przecież nie przekarmisz”. Czy aby na pewno?

Przy Marianie postanowiłam nie popełniać tego błędu tylko odstawiać go od piersi po jedzeniu, a gdy już widać było, że jest najedzony a ciumka sobie just for fun dawać mu smoczek. Smoczek? Tak! Smoczek! Jak słusznie zauważyła moja przyjaciółka „smoczek to nie heroina”. 😉 I przynajmniej Maniek jest zadowolony, a nie w kółko „przeżarty” (jak uroczo diagnozowała wcześniej jego brata nasza pediatra).

Wracając do karmienia. Masz tyle pokarmu, ile dziecko potrzebuje – mówili. Piersi dostosowują produkcję do apetytu dziecka – przekonywali. Jaaaasne… Szkoda, że nie od razu. Pamiętam, że śmiałam się w duchu czytając o okładach na piersi z białej kapusty- wiadomo, ciemnota i zabobon. A potem sama słałam Męża błagalnym tonem „kup tę kapustę proszę!!!”, kiedy przyszedł czas tak zwanego nawału i  piersi wcale nie produkowały tyle pokarmu co dla Heńka, tylko tyle co dla Heńka, Cześka, Franka, Felka, Janka… Wieśka…. no dla połowy osiedla na spokojnie.

Trzeba było się też przyzwyczaić – się i bobasa – że piersi to nie kranik z wodą, której temperaturę i strumień ustalasz według swojego uznania. Już kiedy wydawało mi się, że jest ok i zabierałam się do kolejnego karmienia,zaczynał się „przypiersiowy dym”. A dym może być o wszystko: Za dużo leci! Za mało leci! Krzywo leci! Wolno leci! Nie jednak za szybko! ŁUAAAAA! ŁUAAAA! ŁUAAAAA! I tak siedzisz biedna kobieto, z włosem zmierzwionym, z wrzeszczącym bobasem przy piersi, a w tej piersi z litrami pokarmu i … nic….  i nie działa… i myślisz: gdzie popełniłam błąd? Dopiero potem dowiadujesz się, że nigdzie, że po prostu trzeba się – się i bobasa – tego nauczyć.

I tak jestem wdzięczna losowi, który obdarował mnie pokarmem w dużych ilościach i jak widać było po szybko przybierających na wadze dzieciakach, o wysokiej wartości. Ale ile się nasłuchałam od koleżanek historii w stylu „miałam za mało pokarmu”, „nie miałam pokarmu”, „miałam ale nie leciał”, „piersi mi nie wytrzymywały, były poranione – musiałam odstawić”. No cała gama doświadczeń. Niezbyt wzniosłych, niestety.

Przez pierwsze 3 miesiące karmienia CODZIENNIE mówiłam do Męża – nie daję rady! Jutro go odstawiam! Jutro go odstawiam! Mam dość. I tak karmiłam Heńka piersią przez 16 miesięcy. Z Mańkiem mam ambitny plan trochę jednak wyluzować i dobić maksymalnie do roku, ale cholera wie, jak się to poukłada. 😉 Nie przewidzisz. Choć dzieci, które na własnych nóżkach podchodzą do mamy i mówią „mamusiu, cyca”, na co mama ochoczo wyskakuje z piersi i proponuje im zdrowy posiłek – to już dla mnie gruba przesada. A i takie sceny widziałam nie raz.

Z drugiej strony trochę takie mamy rozumiem… Bo w końcu pojawia się ten obrazek z korytarza św. Zofii, stajemy się tymi rozanielonymi mamami z wpatrzonymi w nas dzidziolami  i wtedy słyszymy: „ile czasu karmisz?! tak dłuuuugoooo????!!!”. Gdy już się kobito nauczysz karmić, bobas nauczy się ssać, zaczyna być z tego jakakolwiek przyjemność z bliskości z dzieckiem świat znów wylewa Ci na głowę kubeł zimnej wody: „etam! Już rok karmisz?! No weź! Po co?! Przecież po roku to już to mleko nie ma żadnych wartości odżywczych” albo „Ile karmisz? Ponad rok? No wiesz! Ja mam w pracy taką koleżankę, co ma sąsiadkę, co jej córka karmiła CZTERY lata! Wyobrażasz sobie! Zobaczysz! Twój też się nie będzie chciał potem odstawić od piersi”. I tak w koło Macieju – banda „życzliwych”.

Także uszy do góry przyszłe i obecne matki! Wciągajcie brzuch i cyc do przodu! A jeśli nie macie ochoty cyca uruchamiać to… Wasza wolna wola. Kiedyś wydawało mi się, że mamy, które świadomie decydują się na nie karmienie piersią robią dziecku krzywdę. Hm… a jak to się ma do kolejnej maksymy „szczęśliwa mama szczęśliwe dziecko”? Trzeba mieć naprawdę anielską cierpliwość, żeby przebrnąć przez gehennę nauki karmienia piersią. Kto nie próbował niech nie rzuca kamieniem w matki, które już na wstępie się poddały.

Żyjemy moim zdaniem w czasach „terroru laktacyjnego”. Nawet Ci biedni producenci mleka modyfikowanego w pierwszym zdaniu muszą pisać na opakowaniach: „UWAGA! Karmienie piersią jest najwłaściwszym sposobem żywienia niemowlęcia” (cytat z Bebilon 1 Pronutra ;). Ostatnio dostałam informację prasową: UNICEF podaje, że „liczba dzieci, które nie są karmione piersią jest nadal wysoka, szczególnie w krajach najbogatszych”. Ale może warto by się zastanowić dlaczego jest tak wysoka? Może warto by lepiej kobiety przygotowywać do tego wyzwania? Bo to jest wyzwanie! Taki mały codzienny Everest. Na szczycie, owszem jest radość i satysfakcja, ale nie można zapominać o długich godzinach spędzonych na wdrapywaniu się pod górę.

ps. na focie przyczajony tygrys, ukryty Dżbik za poduchami do karmienia. Czerwona kura – lans i bałns, La Millou Kura Babci Dany za stówkę (do pierwszego dziecka 😉 Czarno- biała – fabryczna, polska produkcja z Kerfura za 6 dyszek (do drugiego dziecka 😉 Obie mają mam wrażenie określony termin przydatności do wygodnego użycia 😉 ale za to doskonale sprawdzają się  w podróży samochodem (pod głowę, pod plecy) czy jako podstawki pod obiad jedzony bez stołu. 🙂

 

 

8 myśli w temacie “Karmienie piersią to cud! Ekhem… Ciekawe z której strony… ;)”

  1. Po mimo, iż należę do grupy rozanielonych karmiących matek, czytałam Twój wpis z zapartym tchem 🙂 Gratuluję – masz pierwszą fankę (po mężu jak sądzę) 😀 Karmię córkę 2 lata. Planowałam tylko do roku. Oczywiście jestem za to lekko krytykowana (lekko pewnie dlatego, że mnie obnażam się publicznie) i czasem czuję się wykorzystywana przez dziecko, ale naprawdę lubię moment karmienia. Dzieci zdecydowanie zbyt szybko rosną. Julka ciągle biega, skacze a ta chwila kiedy mam ją przy piersi jest wyjątkowym czasem, kiedy spokojnie przy mnie leży, kiedy mogę ją przytulić dłuższą chwilę, powiedzieć ile dla mnie znaczy… No lubię to 🙂

    Polubienie

    1. Pierwszy komentarz! Co za radocha! 🙂 Dzięki Magda! 🙂 Ja też planowałam pierwszego syna karmić tylko do roku. Też mówili, że 16 miesięcy to długo. No długo fakt, ale… każdy ma swój czas. Nie ma się co pakować do cudzego ogródka. Choć dla mnie jednak już dzieci chodzące i z zębami warto, żeby od piersi powędrowały do miseczki z jedzeniem 😉 Ale to jest moje osobiste zdanie. Rozumiem w 100%, że to nieporównywalna z niczym bliskość. Też miałam moment, kiedy Heńkowi wychodziły zęby i najnormalniej w świecie mnie gryzł. Myślałam: „kretynko! krzywdę Ci robi, a Ty go nie odstawiasz?!”, ale odstawić wtedy nie umiałam. Wiem tylko teraz, z perspektywy czasu, że im dalej tym trudniej. Ale za Twój czas na odstawienie trzymam kciuki! 😉

      Polubienie

  2. Na wstępie dzięki za ten post, fajnie że chcesz pisać nie tylko o blaskach rodzicielstwa, tym bardziej, że kto jest rodzicem to już wie że foty insta-matek nie wiele mają wspólnego z rutyną. Rodzicielstwo jest piękną przygodą, ale złożoną z małych bitew, które niestety wszystkie musisz wygrać. Wymaga to nie lada energii, odwagi i cierpliwości. Karmienie jest jedną z trudniejszych bitew, więc nie dziwię się że jeden z pierwszy postów na blogu poświeciłaś właśnie jemu. Dla mnie karmienie piersią okazało się horrorem, ale odkryłam to dopiero …po miesiącu karmienia. Na początku było całkiem nienajgorzej, może nie jak na fotografiach ze szpitala św. Zofii, ale wydawało się całkiem ok. Dziecko miało „niesamowity odruch ssania” (cytat z położnej na porodówce), „zachowywaliśmy piękną pozycję przy karmieniu” (położona z oddziału poporodowego) i „pokarm jest, więc wszystko jest ok, karmimy dalej” (specjalistka laktacyjna).
    Był tylko jeden problem… moje dziecko prawie w ogóle nie przybierało na wadze. Do tego miało ciężką żółtaczkę, nie do końca fizjologiczną, dlatego „praca na masę” bardzo by nam wtedy ułatwiło walkę z wzrastającym poziomem bilirubiny.
    Pierwsze doby to był luz..no bo przecież to normalne, że po porodzie dziecko traci na wadze, potem ma przybierać. Szkoda, że u nas tak nie było i przez dwa tygodnie pobytu w Szpitalu św. Zofii każdy zapewniał mnie, że karmimy piersią właściwie, wszystko jest ok. Gdy pytałam czemu dziecko nie przybiera na wadze lub przybiera zbyt słabo dawno mi absurdalne rady od położonych, przez doradców laktacyjnych i lekarzy. Rady były i te łatwiejsze do zrealizowania np. pij 3l wody dziennie, karm co 1.5h (a już napisałaś, ze nie da rady karmić co 3h, raczej przez 3h, wiec skróć to o połowę – karmisz, karmisz, próbujesz uśpić, dziecko śpi 10min…i budzisz je na karmienie). Najgorsza rada, która sprawiła , że moje ręce opadły a łzy napłynęły do oczy została wypowiedziana przez lekarza i nie zapomnę jej do końca życia. Gdy zapytałam „Co robić?” odpowiedział „Bardziej się starać!” – no k*** serio? Niby jak? Pomodlić się? Zatańczyć jakiś lakatacyjny taniec wywoławczy? Po pierwszej fazie szoku dopytałam „Jak się starać?” , odpowiedział „No bardziej!” i wyszedł. Załamałam się kompletnie. Po dwutygodniowym pobycie w szpitalu w końcu dostaliśmy wypis i trafiliśmy do domu. Tam przez dwa tygodnie walczyłam z drącym się całą dobę bobasem. Konsultowałam się z sześcioma (!) pediatrami co robimy nie tak, że moje dziecko w kółko płacze. Czworo orzekło, że karmić naturalnie dalej bo np. 1. bobasy tak mają i mój faworyt nr 2. „matka po to ma cycki żeby wykarmić dziecko” – bez komentarza… Trzech stwierdziło, że dziecko jest po prostu głodne i trzeba je dokarmić mlekiem modyfikowanym. To było takie zajebiście proste, a ja nawet na to nie wpadłam. Jeśli w najlepszym szpitalu mówią Ci że jest wszystko ok, że dacie radę to przecież im wierzycie w 100%. Czułam się jak najgorsza matka świata pierwszy raz podając mojemu dziecku butelkę z niegodnym i sztucznym (niczym spalone odpady) mlekiem modyfikowanym, ale wiesz co..trwało to 3 sekundy. Wyrzuty przeszły jak ręką odjął zaraz po tym jak zobaczyłam, gdy moje niespełna 5 tygodniowe dziecko zaciśniętymi piąstkami trzyma butelkę i wypija ją w tempie spragnionego maratończyka. Co chcę Ci powiedzieć pisząc post, to że karmienie piersią jest super, ma wiele zalet, ale po prostu czasem natury nie oszukasz, czasem po prostu się nie da i nie dlatego że matka jest wstrętną leniwą babą, tylko dlatego że jeśli nie dasz dziecku innego pokarmu to ono będzie głodne i cierpiące i niestety wszystkie zalety naturalnego karmienia przepadają przy tym argumencie. Nie dajcie się sterroryzować laktacyjne – szczególnie, gdy to Wasze pierwsze dziecko. Jeśli czujecie, że jest coś nie w porządku z tym karmieniem to pewnie coś jest nie w porządku i szukajcie człowieka, który pomoże znaleźć Wam rozwiązanie. Może uda się karmić naturalnie, a może nie i w tej drugiej opcji nie ma nic złego!
    Ps. Polecam Szpital św. Zofii z całego serca i drugi raz też bym tam rodziła. Poza problemem z karmieniem , którego nie zidentyfikowali podczas mojego pobytu po porodzie, we wszystkich innych pomogli najlepiej na świecie i czułam się tam się niezwykle bezpiecznie.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dzięki za szczery komentarz!!!! I to jest DOKŁADNIE to, co nazwałam „terrorem laktacyjnym”. Dzielna matka z Ciebie! Wyobrażam sobie, że taki początek macierzyństwa to musiał być dla Ciebie KOSZMAR! Mam nadzieję, że teraz dziecko tylko odwdzięcza Ci się (oczywiście podświadomie 😉 za Twój trud! Nie wiem dlaczego ludzie tak się boją mleka modyfikowanego. Wcinamy modyfikowaną żywność – takie mamy czasy, nie każdy ma przydomowy ogródek z niepryskaną marchewką… a kiedy przychodzi do karmienia bobasa nagle mm=największe zło. Myślę, że większym złem jest zrobienie matce czegoś takiego, co zrobili Tobie w Zofii. Ja też polecam ten szpital, ale również usłyszałam tam coś, co mnie zmroziło. Którejś nocy, kiedy znów wstawałam karnie, żeby karmić zażółtaczkowanego Heńka, by przybierał na wadze, podeszła do mnie zmęczonej jak jasna cholera pani położna i z miną wiedźmy z najgorszych bajek dla dzieci powiedziała:”Ale co? Chyba nie jest aż tak źle, prawda? Nie trzeba potem mówić na zewnątrz jak było…” – szok! Jakby to była jakaś sekta/ porozumienie tajne, by nie przekazywać informacji o trudnych sytuacjach. A takie też się zdarzają. Śmiem twierdzić, że nawet częściej niż te super kolorowe 😉 Mother power!

      Polubienie

  3. A ja karmiłam Miśkę 2 miesiące ( bo zamiast mleka lała się krew ..tak gryzła małpa jedna) a Antoniego 1,5 miesiąca ( mleka jak na lekarstwo i dzieciak darł ryja z głodu..). Dzieci butelkowe piękne i zdrowe 🙂 Ani przez chwilę nie czułam się gorszą matką od tych superMatek karmiących rok,dwa… Każda matka wie co dla niej i dla jej dzieci najlepsze. Wielkie pozdro dla DźbikoRodziny od nas …Menderów 4 😉

    Polubienie

    1. O! Nie wiedziałam, że miałaś tak „wesoło”. Dzielna Matka TY! 🙂 I co? Zdrowe dzieciaki? Nie chorowały? To bardzo częsty argument „musisz karmić, bo uodparniasz dziecko”. No… pewnie ile dzieci tyle przykładów 😉 Rozumiem, że u Was mleko modyfikowane dzielnie dało radę! Ściski dla Menderów 4 od Dżbiko-Klugasów też 4. Oj… dwójka dzieci to nie przelewki! Będą i o tym wpisy 😉

      Polubienie

      1. Tak, ten argument też słyszałam z każdych prawie ust, ale i rozum i krwawiące piersi kazały mi zdecydować i wybrać mleko sztuczne. Od pierwszego dnia podawania modyfikowanego Misia spała jak anioł, zaczęła się uśmiechać a po kilku dniach z jednego wielkiego krosta na twarzy zrobiła się piękna, gładka, różowa skóra. Misia jako 2,5 latek poszła do przedszkola i chorowała … jak to przedszkolak – moim zdaniem w normie. Antoś też butelkowe dziecie rozpoczął edukację w żłobku jako 1,5 roczny bobas. Ma lat 3 i tylko raz w ciągu trzech lat dostał antybiotyk …moim zdaniem mega zdrowe dziecko. Myślę, że to bardzo indywidualna sprawa. Mleko matki jest bardzo ważne, ale równie ważne jest to jak matka odżywia się w ciąży. No i geny… masz kobieto o czym pisać 😉 Życzę powodzenia i z wielką przyjemnością będę zaglądała tu do Ciebie.
        Aaaaa i jeszcze jedno. Małe dzieci- mały kłopot…..itd. …wiem co mówię niestety 😉

        Polubienie

Dodaj komentarz